Naprawdę myślisz, że sprzedam za ciebie moje mieszkanie? – zapytała zdziwiona moja żona.

Obiad, który przygotowywałam cały wieczór, leżał nietknięty, natychmiast tracąc wszelki sens. Powoli podniosłam wzrok na Andrieja, który siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Nasza przytulna kuchnia, którą z miłością urządzałam przez ostatnie trzy lata, nagle wydała mi się duszną, ciasną norą karaluchów.

„Naprawdę myślisz, że sprzedam za ciebie moje mieszkanie?” – mój głos zadrżał, jakby ktoś wsypał mi piasek do gardła, ale słowa zabrzmiały ostro i kłująco, niczym ciernie.

Andriej potarł nos – gest, który pojawiał się w chwilach silnego niepokoju. Jego szerokie ramiona opadły, a jego wzrok, zazwyczaj ciepły i pewny siebie, przesunął się po stole, nie mogąc spotkać mojego.

„Galia, zrozum, nigdy bym cię o to nie zapytał, gdyby nie chodziło o Wasilija” – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. „Mój syn ma kłopoty. Prawdziwe kłopoty”.

Odsunęłam talerz, palce lekko mi drżały. Wasilij, syn Andrieja z pierwszego małżeństwa. Dwudziestosiedmioletni, ambitny, czasem lekkomyślny. Nigdy nie byliśmy blisko, ale starałam się utrzymać dobre stosunki – dla dobra Andrieja.

„Co się stało?” – zapytałam, choć mój wewnętrzny głos już podpowiadał mi, że odpowiedź mi się nie spodoba.

„Wziął pożyczkę. Dużą”. Andriej w końcu podniósł na mnie wzrok, a w jego spojrzeniu widać było zmieszanie i niemal desperację. „Myślał, że może założyć firmę, ale coś poszło nie tak. Teraz grożą mu windykatorzy… A jeśli nie zapłaci w ciągu miesiąca, będzie sprawa karna. Mogą go wsadzić do więzienia, Galia!”