Nie zauważyła podejrzliwego spojrzenia sprzedawcy, śledzącego każdy jej ruch, gdy przeglądała akcesoria do telefonów i drobne części elektroniczne. Sprzedawca, biały mężczyzna w średnim wieku z przerzedzonymi włosami i wiecznie zmarszczonymi brwiami, śledził jej ruchy, prostując przedmioty, których nie dotykała, i wielokrotnie pytając, czy rzeczywiście zamierza coś kupić. Zora za każdym razem grzecznie wyjaśniała swój projekt szkolny, pokazując szczegółową listę zakupów i legitymację szkolną, ale jego badawcze spojrzenie nie ustępowało.
Zdążyła już prawie zebrać wszystko, czego potrzebowała, gdy w pobliżu wyświetlacza smartfona wybuchło zamieszanie. Elegancko ubrana biała kobieta z drogimi pasemkami i markowymi ubraniami gorączkowo przeszukiwała swoje torby. „Mój telefon zniknął!” – wrzasnęła Karen Thompson, a jej głos przebił się przez muzykę z centrum handlowego. „Mój nowiutki iPhone. Kosztuje 2000 dolarów”. Jej wypielęgnowany palec oskarżycielsko dźgnął powietrze, a wzrok utkwił w Zorze. „To ona. Krąży tu od 20 minut”.
Oskarżenie zawisło w powietrzu przez ułamek sekundy, zanim kierownik sklepu, Garrett Wilson, zmaterializował się obok Karen. Bez chwili wahania i dociekania, skinął głową ze współczuciem Karen. „Zajmiemy się tym, proszę pani”.
Dwóch ochroniarzy pojawiło się z alarmującą szybkością, jakby czekali właśnie na taką okazję. Brad Reynolds, krzepki biały mężczyzna z fryzurą w stylu wojskowym, złapał Zorę za prawe ramię, a jego partner, Tyson Meyer, za lewe. Ich uścisk boleśnie się zacieśnił, gdy Zora próbowała przemówić.
„Wydarzyła się pomyłka” – powiedziała spokojnym głosem, mimo narastającej paniki. „Nic nie wzięłam. Przyszłam tu na szkolny projekt. Możesz oddać moje bagaże”.
Strażnicy całkowicie ją zignorowali, mówiąc za nią, jakby jej tam nie było. „Masz jeszcze jedną, która próbuje podkręcić elektronikę?” – powiedział Brad do radia. „Zabieram ją do biura ochrony”.
Zora czuła na sobie wzrok dziesiątek oczu, gdy strażnicy prowadzili ją przez centrum handlowe, mijając rodziny jedzące lody i nastolatków robiących sobie selfie. Upokorzenie paliło mocniej niż fizyczny ból w uścisku strażników. W ciągu kilku minut funkcjonariusz James Reeves z Departamentu Policji w Atlancie wszedł do małego biura ochrony, gdzie siedziała teraz Zora, otoczona wrogimi twarzami. Jego dłoń spoczywała swobodnie na kaburze broni, gdy obserwował ją zimnymi, niebieskimi oczami.
„No więc, co tu mamy?” – zapytał, nie zwracając się do Zory, lecz do kierownika sklepu.
Garrett Wilson nadął się z powagą. „Złapałem tego gościa na kradzieży telefonu klienta. Model z najwyższej półki. Dwa tysiące dolarów”.
Zora spróbowała ponownie, jej głos był spokojny, pomimo przyspieszonego bicia serca. „Proszę pana, niczego nie ukradłam. Jestem uczennicą liceum Westwood High na poziomie zaawansowanym. Kupowałam części do mojego projektu naukowego. Może pan zadzwonić do mojego nauczyciela, pana Harringtona, żeby zweryfikował moje zadanie”.
Oficer Reeves ledwo na nią spojrzał. „Tak, jasne. Słyszałem to już wcześniej. Opróżnij kieszenie i torbę”.
Kiedy Zora starannie wykonała polecenie, Reeves bezceremonialnie wysypał zawartość na stół, rozrzucając starannie uporządkowane rzeczy, zeszyty szkolne i rzeczy osobiste. Jej portfel otworzył się, odsłaniając idealne zaświadczenie o frekwencji i legitymację studencką. Reeves zignorował je, przeszukując jej rzeczy bezceremonialnie i bez zbędnych formalności. Nie znalazłszy telefonu, zmrużył oczy.
„Gdzie to schowałeś?” – zapytał.
„Nie wzięłam telefonu” – powtórzyła Zora, zachowując spokój, tak jak uczyła ją babcia. „Nie ma dowodów, bo nie zrobiłam nic złego. Powinny być nagrania z monitoringu, które możesz sprawdzić”.
Karen Thompson prychnęła szyderczo. „Prawdopodobnie ma wspólnika. Ci ludzie zawsze pracują w grupach”.
Przejawy rasizmu unosiły się w powietrzu, nie napotykając oporu, gdy oficer Reeves skinął głową na znak zgody. Bez ostrzeżenia wyciągnął kajdanki. „Dopóki tego nie wyjaśnimy, zostanie pan zatrzymany pod zarzutem kradzieży”.
Zimny metal wbijał się w nadgarstki Zory, gdy Reeves zaciskał kajdanki znacznie mocniej, niż było to konieczne. Skrzywiła się, gdy wbiły się w jej skórę, pozostawiając maleńkie kropelki krwi.
„Są za ciasne” – powiedziała cicho. „Ciągną mnie”.
Reeves całkowicie ją zignorował. Niewielki tłum pracowników centrum handlowego i ochroniarzy obojętnie obserwował, jak piątkowy uczeń bez żadnej kartoteki jest skuwany kajdankami jak niebezpieczny przestępca. Zora wzięła głęboki oddech, skupiając się na sobie.
„Chciałbym teraz zadzwonić do mamy. Mam prawo do telefonu.”
