Zostałem adoptowany, gdy miałem dwa lata. Wszystkie moje świadome wspomnienia były związane z moją matką. Nie z biologiczną kobietą, która mnie urodziła, ale z kobietą, która mnie wychowała.

„Kim jesteś?” zapytałem, chociaż już znałem odpowiedź.

“Jestem twoim bratem.”

Świat zatrząsł mi się pod stopami. Brat. Miałem brata. Przez dwadzieścia pięć lat żyłem z myślą, że jestem sam, jedynakiem. A teraz, tutaj, na moim progu, stał mój brat i mówił mi, że kobieta, która mnie porzuciła, umiera i chce się ze mną zobaczyć.

„Martin, co się dzieje?” – zapytała Iva, wyczuwając napięcie.

Nie mogłem jej odpowiedzieć. Nie mogłem nic powiedzieć. Spanikowany, zdezorientowany, rozdarty między obietnicą złożoną kobiecie, która mnie wychowała, a nagłą, przytłaczającą ciekawością wobec kobiety, która mnie urodziła, dokonałem wyboru.

„Idę” – powiedziałem Danielowi, nie patrząc na Evę. Zdjąłem kurtkę z wieszaka i poszedłem za nim, zostawiając za sobą ciepłe światło uporządkowanego życia i zdezorientowane spojrzenie kobiety, którą kochałem.

Zeszliśmy po schodach w całkowitej ciszy. Deszcz się wzmógł. Na ulicy, tuż przed naszym wejściem, stał lśniący czarny samochód, taki, jaki widuje się tylko w filmach. Krople spływały po przyciemnianych szybach, skrywając sekrety w środku. Daniel otworzył tylne drzwi.

Wziąłem głęboki oddech i pochyliłem się. Spodziewałem się zobaczyć chorą, złamaną kobietę. Może biedną. Może pełną żalu. Wyobrażałem sobie tysiące scenariuszy przez lata, ale żaden nie przygotował mnie na to.

Serce mi stanęło. Oddech uwiązł mi w gardle. Zamarłem.

Kobieta była…

Rozdział 2

Ta kobieta to była Darina. Nie byle jaka obca, ale Darina – żona jednego z najbardziej wpływowych i najbogatszych biznesmenów w kraju, Asena. Jej twarz wpatrywała się we mnie z okładek magazynów, z ekranu telewizora, z portali informacyjnych. Była ikoną stylu, filantropką, postacią nietykalną ze świata, który był nieskończenie odległy od mojego. Świata luksusowych willi, balów charytatywnych i wojen korporacyjnych.

Siedziała na tylnym siedzeniu, otulona kaszmirowym kocem, mimo że w samochodzie było ciepło. Wyglądała na bardziej kruchą i zmęczoną niż na zdjęciach. Pod jej nieskazitelnym makijażem widać było cienie, a w kącikach ust zastygł cień bólu. Mimo to emanowała wrodzoną elegancją, której nie dało się kupić za żadne pieniądze. Jej oczy, takie same jak moje i Daniela, wpatrywały się we mnie z wyrazem, którego nie potrafiłem odczytać – mieszaniną tęsknoty, strachu i niekończącego się smutku.

„Martin” – wyszeptała, a moje imię zabrzmiało w jej ustach jak modlitwa.

Stałem tam, na chodniku, w lodowatym deszczu, niezdolny do poruszenia się ani wypowiedzenia słowa. Mój mózg odmówił przetworzenia informacji. Ta kobieta, ta celebrytka, ta odległa gwiazda na niebie towarzyskim… była moją matką. Kobietą, do której Mama Maya przysięgła mi, że nie będę się zbliżał. Teraz zrozumiałem dlaczego. Nie chodziło o ubóstwo ani wstyd. Chodziło o to. O ten świat władzy, pieniędzy i niebezpieczeństwa, który krył się za błyszczącą fasadą.

Daniel delikatnie mnie szturchnął. „Wsiadaj. Proszę”.

Posłuchałem odruchowo. Wsiadłem do samochodu i zamknąłem drzwi. Szum deszczu ucichł, zastąpiony ogłuszającą ciszą w kabinie. Powietrze było przesiąknięte drogimi perfumami i zapachem nowej skóry. Czułem się uwięziony.

„Ty…” zacząłem, ale mój głos ucichł.

Darina wyciągnęła dłoń pokrytą obrączkami, ale nie odważyła się mnie dotknąć. „Wiem, że jesteś w szoku. Wiem, że masz tysiące pytań. I wiem, że nie mam prawa cię o nic pytać”.

„To dlaczego tu jesteś?” zapytałem, jąkając się na „są”, żeby stworzyć dystans.

Spojrzała w dół. „Bo umieram, Martinie”.

Słowa zawisły w napiętym powietrzu. Obserwowałem ją, próbując dostrzec jakiekolwiek oznaki fałszu w jej idealnie wykrojonych ustach, w wyrazie oczu. Widziałem jedynie bolesną szczerość.