Każdej nocy czarny pies warczał na noworodka, co wzbudziło podejrzenia ojca. Natychmiast wezwał policję i od tamtej pory odkrywali przerażającą prawdę pod łóżkiem.

Siódmej nocy Syn postanowił nie spać.
Usiadł na skraju łóżka z zgaszonym światłem, pozostawiając jedynie lampę w korytarzu rzucającą złotą smugę w pokoju. Jego telefon był gotowy do nagrywania.

O 1:58 w nocy podmuch wdarł się przez uchylone okno, przynosząc wilgotny zapach ogrodu.

O 2:10 nad ranem dom wydawał się pusty, wysuszony.

O 2:13 Ink zerwał się na równe nogi, nie warcząc od razu, lecz patrząc na Sona, przyciskając nos do jego dłoni i poganiając go wzrokiem. Potem podkradł się, jakby na polowaniu, i skierował pysk pod łóżko. Jego warczenie wybuchło, głębokie i przeciągłe, uniemożliwiając wydostanie się czegokolwiek.

Son podniósł światło telefonu. W tym krótkim błysku zobaczył ruch. Nie mysz. Dłoń, bladozielona, ​​umazana ziemią, zwinięta jak pająk. Snop światła zamigotał, gdy jego dłoń zadrżała. Son zatoczył się do tyłu, uderzając w szafę. Han usiadł, zadając paniczne pytania. Niemowlę spało dalej, mleko zwilżało mu usta.

Son złapał swoją córeczkę, osłonił ją za plecami i chwycił stary kij baseballowy. Ink rzucił się pod łóżko, jego warczenie przerodziło się w wściekłe szczekanie, drapanie pazurami. Z ciemności dobiegł mroźny chrobot, a potem zapadła cisza. Światła zamigotały. Coś wycofało się do środka, długo i szybko, zostawiając za sobą smugę czarnego pyłu.

Han szlochał, namawiając go do wezwania policji. Drżącymi rękami Son wybrał numer. W ciągu dziesięciu minut przyjechało dwóch funkcjonariuszy. Jeden z nich kucał, świecąc latarką i odsuwając pudła. Muc zasłaniał łóżeczko, szczerząc zęby. „Uspokój się” – powiedział spokojnie funkcjonariusz. „Chcę sprawdzić…”. Pod łóżkiem było pusto. Tylko wzburzony kurz, ślady pazurów ciągnące się po podłodze.

Latarka funkcjonariusza zatrzymała się na szczelinie w ścianie w pobliżu wezgłowia: drewno było na tyle pocięte, że można było dosięgnąć ręką. Postukał; zabrzmiało to pusto. „Jest tam wnęka. Czy w tym domu był remont?”

Son pokręcił głową. W tym momencie dziecko jęknęło. Oczy Inka zabłysły; skierował głowę w stronę szczeliny w ścianie i stęknął. Z ciemności dobiegł szorstki, ludzki szept: „Cicho… nie budź go…”.

Nikt w domu nie spał po tym szepcie.
Młodszy oficer, Dung, wezwał posiłki. Czekając, wyrwał drewnianą listwę przypodłogową u dołu ściany. O dziwo, gwoździe były nowe, błyszczały na tle starego, poplamionego przez pogodę drewna. „Ktoś majstrował przy tym miesiąc lub dwa temu” – powiedział. Sonie zaschło w gardle. „Kupiłem ten dom od starszego małżeństwa trzy miesiące wcześniej. Powiedzieli, że odmalowali tylko salon i naprawili sufit, a nie sypialnię”.

Łomem Dung wyrwał drewno. Za nim znajdowała się pusta wnęka, czarna jak gardło jaskini. Wilgotny smród mieszał się z innym zapachem: zepsutego mleka i talku. Ink odciągnął Son, warcząc. Han chwycił dziecko, jej serce biło jak szalone.