Stół 28. Cmentarz towarzyski. Stał ciasno przy drzwiach kuchennych, niemal brzęcząc z głośników nad głową. Żadne niedopatrzenie. Stwierdzenie.
Przeszedłem długą drogę pod okiem jej przyjaciół, szepty były niemal słyszalne. Biedny krewny. Nie na miejscu. Ale Michael promieniał radością, zatopiony w uśmiechu swojej żony, a ja nie zamierzałem tego przyćmiewać. Siedziałem cicho, obserwując każdy nieskazitelny szczegół: kwiaty, ostrygi, choreografię kelnerów.
Wszystko moje. Każdy szczegół nosił ślad Elysian Events – mojej firmy. Margaret niechcący powierzyła mi organizację ślubu swojej córki, nie zdając sobie sprawy, że „CE” stojący za Elysian to ja.
Ogarnął mnie lodowaty spokój. To nie była wściekłość. To były interesy. A Margaret właśnie złamała umowę. Wyciągnąłem telefon spod obrusu i napisałem krótką wiadomość.
Godzinę później Margaret weszła na scenę, skąpana w blasku reflektorów. Powitała gości przemówieniem pełnym bogactwa i wyższości, wygłosiła wykład na temat „standardów”, a następnie uniosła kieliszek.
„I serdeczne podziękowania dla Elysian Events, których niezrównana reputacja umożliwiła zorganizowanie tej magicznej nocy!”
Oklaski. Uśmiechy. Toasty. A Margaret, w swojej arogancji, nie miała pojęcia, że właśnie przypieczętowała własną ruinę. W umowie, której nie przeczytała, ukryty był paragraf 12b, moja osobista klauzula: każda zniewaga lub upokorzenie przedstawiciela Elysian było podstawą do natychmiastowego zwolnienia. Posadzenie mnie przy stole nr 28 nie tylko znieważyło biedną ciotkę, ale i upokorzyło właściciela firmy.
Wysłałem sygnał.
„Marcus. Protokół Zero. Obowiązuje od zaraz.”
W całym osiedlu moja załoga zmieniła biegi. Szef kuchni wyłączył palniki. Barmani zakorkowali butelki z alkoholem. Kelnerzy rozpłynęli się. Tętno imprezy zaczęło zamierać. Puste kieliszki pozostały puste. Szepty stały się niespokojne.
